„Scarlett, mało mam
Przestrzeni i oddechu
Mało mam
Scarlett, mało mam
przez ciebie brak spokoju w sobie mam”
Paryż, Montmartre- niedaleko
Moulin Rogue – Klub Nocny Mystery
` perspektywa Alexandra
Droga
do klubu nie była zbyt skomplikowana, nawet na kacu. Gdy prawie nic nie
pamiętając obudziłem się nad ranem w hotelu, po dłuższej chwili odkryłem, gdzie
byłem poprzedniej nocy i postanowiłem tam wrócić, ponieważ mimo iż była już
dziesiąta mojej siostry wciąż nie było ze mną. Po pięciu nieodebranych telefonach
otrzeźwiałem na tyle by włożyć nogi w buty i wyjść pospiesznie na zewnątrz.
Znajdując się na ulicy złapałem pierwszą lepszą taksówkę i posługując się
łamanym francuskim przekazałem kierowcy gdzie chcę dotrzeć. Problem zaczął się
w momencie, kiedy zdałem sobie sprawę z faktu, że portfel został tam gdzie go w
nocy pozostawiłem, czyli na szafce nocnej. Natychmiast przyznałem się do tego
kierowcy i przepraszając wysiadłem gdzieś po środku zatłoczonej ulicy. Zdany na
samego siebie i mapę w telefonie ruszyłem w kierunku, który nic mi nie mówił.
Próbując
opanować ból głowy skupiłem się jedynie na fakcie, że idę. Gdybym dopuścił do
siebie myśl o Amy, która była niewiadomo gdzie moja głowa mogłaby eksplodować.
Strategia okazała się dobra, bo po półgodzinnym spacerze stanąłem pod budynkiem
klubu. W porównaniu z poprzednim wieczorem było tu pusto, brak kilometrowej
kolejki do wejścia robił różnicę. Gdy przekroczyłem próg zmrużyłem oczy
próbując przyzwyczaić się do panującego w środku półmroku. Wciąż jeszcze grała
cicho muzyka, lecz nikt już nie siedział w lożach i przy barze. Po wczorajszej
imprezie nie było nawet śladu.
Wtedy
zobaczyłem Ją.
Stała w cieniu filaru, kilka metrów ode mnie. Chyba mnie nie
widziała, ponieważ delikatnie, zmysłowymi ruchami kiwała się do rytmu piosenki.
Wokalista dobrze mi znany śpiewał już refren, kiedy zdecydowałem się podejść. Z
każdym krokiem coraz lepiej ją widziałem. Po raz pierwszy w moim życiu
straciłem nad sobą panowanie. Mimo tego, że jej nie znałem ułożyłem dłonie na
jej biodrach wyrywając ją z tego transu, w którym była i zaśpiewałem wraz z
piosenkarzem.
- Ty jesteś moją muzą, moją ciszą, moją… -
mimo początkowego zaskoczenia, spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami i
zawtórowała mi.
- Nie będę myśleć dziś i na jutro to zostawię…
-wyszeptała nie przerywając delikatnego kiwania.
- Ty jesteś moją muzą, jesteś moją jutrznią.-
zakończyłem wpatrzony w nią, jakby zapominając gdzie i po co tu jestem.
Dopiero
po chwili uświadomiłem sobie, że chyba zapomniałem jak się oddycha, bo nabrałem
do płuc dosyć dużą ilość tlenu. Brunetka zaśmiała się cicho, chyba będąc równie
sparaliżowana co ja. Moje dłonie wciąż znajdowały się na jej biodrach, więc
szybko je zabrałem zagryzając mocno dolną wargę.
Nim
zdążyłem cokolwiek powiedzieć kobieta odsunęła się o kilka kroków, a w całym klubie zapanowały ciemności. Próbując na
ślepo ją odnaleźć moje dłonie napotkały jedynie pojedyncze filary.
Kiedy
znów zaświeciły się nieliczne światła kobiety już nie było. Zniknęła, bo
popełniłem błąd wypuszczając ją ze swych rąk.
` perspektywa Amy – godzinę
wcześniej
Pomimo
późnej pory żadna z nas nie miała najwyraźniej ochoty na ruszanie się z miejsca.
Dopiero leżąc obok brunetki, na grubym kocu rozłożonym w pośpiechu na
drewnianej podłodze zauważyłam jak delikatnie zaokrąglony jest jej brzuch. Nie
przeszkadzało mi to. Nigdy nie myślałam
o dzieciach i tym, jak to jest wychowywać się z pełną rodziną. Ten maluch
pewnie też nie będzie jej miał, chociaż nie wątpię, że Martha da mu wszystko co
najlepsze. Nawet teraz leżąc na plecach i śpiąc, gładziła delikatnie swój
brzuch.
Gdzie
w tym wszystkim ja? Nie wiem. Do dzisiejszego dnia nie miałam z nią zbyt wiele
wspólnego. Martha Petrova, starsza o kilka lat kobieta z władczym charakterem i
ciętym językiem. Zdecydowanie najpierw mówiła, potem myślała, ale nigdy
przenigdy nie pozwoliłaby innym zranić jej bliskich. Stojąc za barem
niejednokrotnie obserwowałam ją, gdy wypraszała osobiście gości, którzy zachowywali
się nieodpowiednio, mimo faktu posiadania od tego ludzi z ochrony. Zbyt
doświadczona przez życie, by załamywać się pod wpływem złego losu.
Nie
chciałam jej budzić, ale wprost nie mogłam się powstrzymać i dotknęłam
opuszkami palców jej nagiej skóry w okolicach brzucha. To doświadczenie mogę
dodać do listy tych najprzyjemniejszych, wśród których znajduje się czas
spędzony w dzieciństwie z kotem, którego przygarnęłam. A mam ogromną obsesję na
punkcie tych małych futrzaków, więc teraz było mi… naprawdę dobrze.
Całkowicie
skupiona na tym co robię nawet nie zauważyłam, gdy kobieta oblizując powoli
swoje spierzchnięte usta zdążyła przesunąć paznokciem po moim ramieniu,
zostawiając na mojej skórze delikatne zaczerwienienie. Dopiero jej chrząknięcie
sprowadziło mnie na ziemię.
- Od zawsze taka jesteś… Wiecznie nieobecna.
– mruknęła kobieta unosząc się na łokciach.
- Nie zauważyłam kiedy się obudziłaś… -
wyszeptałam speszona, jakby dopiero dotarło do mnie co obie zrobiłyśmy.
- Nie spałam głęboko, więc Twój pierwszy
dotyk zadziałał niczym zimny prysznic, bo masz bardzo zimne dłonie. –
zaśmiała się, jednak widząc moje jeszcze większe zawstydzenie usiadła i łapiąc
mnie za podbródek ucałowała delikatnie moje wargi. – Muszę coś załatwić więc…
- Martha…- udało mi się wyrwać po chwili
obserwowania jej szybkiego ubierania – Co
to było.. czy my..?
Kobieta
nic nie odpowiedziała, jakby moje słowa wcale nie były przez nią usłyszane.
Kiedy ubrana stała już w drzwiach zagryzła mocno dolną wargę i patrząc na mnie
z góry szepnęła.
- Nie ma prostej odpowiedzi, ale jeśli
czegokolwiek żałujesz pozwolę Ci zapomnieć.
Siedziba `the undying soul, Paryż- po
zachodniej części Sekwany
` perspektywa Marine
Paryż
był zbyt ciepły tego lata, nikt nie potrafił skupić się na pracy przy takim
upale jaki panował na zewnątrz, jak i ukropie wewnątrz budynku. Zaszyfrowana
wiadomość o kwocie okupu za Snejka leżała w postaci zgniecionej kartki obok
butelki schłodzonej wody mineralnej, po której spływały powoli małe kropelki.
Zapłata
okupu oznaczała utratę połowy ludzi, na których nie byłoby nas już stać, a co
za tym idzie paraliż akcji na dłuższy czas. Przynajmniej do czasu, gdy
odbilibyśmy się od dna. Snejk znaczył dla nas wiele i był wart sumy, jaka
widniała na tej cholernej kartce, ale to na moich barkach spoczywała decyzja,
co zrobimy dalej. Styles gdzieś zniknął i od kilku godzin nie odbierał
telefonu, tak samo jak jego brat lubił pozostawiać wszystkie problemy na mojej
głowie. Zero wsparcia. Mogłam na nich liczyć tylko wtedy, gdy prowadzili akcję.
W tym byli bezbłędni i może tylko dlatego wciąż ich tu tolerowaliśmy… Poprawka
Fox uciekł, więc jego już nie musimy. Jednak trudno mi się zdecydować, czy to
dobrze, czy źle.
Moje
rozmyślania przerwał telefon. Gdy zobaczyłam na wyświetlaczu numer Beth
westchnęłam głęboko i zaakceptowałam połączenie.
- Hej, Beth.. – mruknęłam do słuchawki
już na wstępie sygnalizując, że nie mam czasu na bezsensowne pogaduszki.
- Spokojnie Fitzpatrick. Muszę powiedzieć Ci
coś ważne…
- Oby naprawdę takie było. – wtrąciłam nim
kobieta skończyła mówić.
- Nie przerywaj mi cholero jedna! –
burknęła buntowniczo do słuchawki Elizabeth, bo nienawidziła, gdy ktoś olewał
ważne dla niej sprawy – Chodzi o Marthę,
wróciła i możesz mi powiedzieć dlaczego jej na to pozwalasz?
- Petrova? Niby jakim cudem, przecież ona…
Styles. –syknęłam i rozłączyłam się rzucając telefonem o biurko.
Odkrywając
dlaczego od kilku godzin nie miałam kontaktu z Harrym wypadłam z gabinetu
niczym burza kierując się w stronę wyjścia. Łajdak mnie unikał, tylko dlatego,
że wiedział iż nie zaakceptuję powrotu Petrovej, nie w jej stanie. Jego brat,
powiesił by go za to , a on tak lekkomyślnie właśnie poświęcił jej życie
wciągając ją powrotem do tego bagna.
Kiedy
byłam już przy wyjściu rzuciłam w stronę zaufanego współpracownika rachunek z
poleceniem przelewu. Nie mogłam się dłużej zastanawiać nad Snejkiem. Petrova
była o wiele większym problemem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz