„And I wanna cry I wanna learn to love But all my tears have been used up”
Przedmieścia Paryża, opuszczona
fabryka
`perspektywa Snejka
Powinienem
już nie żyć. Gdy dotarła do mnie ta myśl po raz pierwszy w życiu pomyślałem o
tym, że nie jestem nieśmiertelny. Wcześniej nie miałem okazji doświadczyć tego,
co kilka dni temu. Rutynowa akcja wcale taką nie była, a lata doświadczenia
właściwie zdały się na nic. Gdyby nie jeden człowiek, który stał przede mną
leżałbym trzy metry pod ziemią. Zasypany byle jak, tam gdzie nikt by mnie nie
szukał… Chociaż pewnie by nie szukał. Nikt nie zgłosił by mojego zaginięcia, bo
nie mam rodziny, a przyjaciele spędzili by resztę życia w pierdlu, gdyby wydało
się po co właściwie tego dnia byłem w tamtym przeklętym miejscu.
Obracając
w dłoniach broń uśmiechnąłem się kpiąco do jedynej duszy w pomieszczeniu, która
wyraźnie czekała na to co powiem. Oblizałem powoli spierzchnięte usta
pokazując, że nie zamierzam dać jej tego czego pragnęła. Nie zostałem
uratowany, raczej uciekłem z paszczy lwa, do paszczy rekina. Jedyne co ich
różniło to, to że rekina interesowałem żywy z głową pełną informacji. Kto był
owym rekinem?
Veronica
Cameron, szczupła blondynka o długich nogach i niewyparzonym języku. Wszyscy
ostrzegali Fox’a nim się z nią zadał, ale z nim to jak grochem o ścianę.
Kobieta jako idealny przykład wyzwania dla każdego mężczyzny omotała już
niejednego, lecz tym razem coś się zmieniło. Takie jak one nie ryzykują dla
strzępka informacji o swym kochanku. Po prostu usuwają numer z telefonu. Jednak
ja siedziałem naprzeciwko niej pozwalając jej mierzyć mnie wzrokiem i kusić
seksownymi spojrzeniami, którymi zamierzała mnie omotać. Nie była aż tak mądra,
powinna była przewidzieć, że nie zdradzę przyjaciela, nawet w akcie
wdzięczności za ratunek.
Teraz
miała dwa wyjścia. Zabić mnie, wydając mnie lub puścić wolno licząc, że jednak
kiedyś się odwdzięczę. Sądząc po fakcie iż nadal tu tkwiłem, nie potrafiła się
zdecydować. Nie mogłem narzekać, nie było tak źle. Oddała mi broń, karmiła i
bezskutecznie zatruwała mi ciszę więźnia swoimi monotonnymi pytaniami o Styles’a.
Zastanawiałem się parę razy jak się stąd wyrwać, ale wiedziałem, że ma tu zbyt
dużo ludzi by uszło mi to na sucho, więc siedziałem teraz patrząc na nią niewzruszenie, co doprowadzało
ją do istnego szału. Kiedy wydawało się już, że zacznie mnie torturować
westchnęła głęboko i mruknęła wreszcie coś rozsądnego.
- Puszczę Cię za okup. Pieniądze zawsze się
przydadzą, o wiele bardziej od Twojego martwego ciała w moim bagażniku.
- Nareszcie zmądrzałaś, Cameron. –
mruknąłem odzywając się po raz pierwszy od kilku dni.
- A to zaskoczenie, jednak mówisz… Ale chyba
wolałam jak milczałeś, mój błąd.
Pokręciłem
tylko głową rozbawiony i wstałem z metalowego krzesła, którego oparcie zaczęło
wywoływać u mnie nieprzyjemny ból w plecach. Powoli zbliżyłem się do kobiety
nie spuszczając z niej wzroku pod pretekstem strzepnięcia z jej ramienia
jakiegoś niewidzialnego paprochu. Na reakcje nie musiałem długo czekać. Gdy
kobieta uczepiła się ustami moich warg, wiedziałem, że była ogromnie stęskniona
za naszym kochanym Stylesem.
Najwidoczniej
nie przejmowała się zbytnio definicją wierności, w końcu właśnie rozpinała
guziki mojej koszuli, która nabrała przez te kilka dni dosyć
charakterystycznego, męskiego zapachu. Ja również nie próżnowałem rozpinając
gwałtownie zamek jej obcisłej czarnej sukienki, która idealnie kontrastowała z
jej, co trzeba przyznać przyciągającymi wzrok włosami o naturalnym odcieniu
blond. Wśród pocałunków udało mi się pozbyć większości jej ubioru, samemu
zostając pozbawionym jedynie koszuli. Czując jej dłonie proszące o więcej,
lekko ją odepchnąłem powodując, że zachwiała się na swoich wysokich szpilach w
kolorze burgundowym. Uświadamiając sobie
co się właśnie stało, kobieta syknęła cicho i wymierzyła mi siarczysty
policzek. Zbierając w pośpiechu swoje rzeczy przeklinała mnie w niezrozumiałym
dla mnie języku.
Lotnisko Szeremietiewo - Moskwa,
Rosja
`perspektywa Nate’a
Przeklęte
zimno, które dopadło mnie zaraz po opuszczeniu samolotu zmroziło mnie aż po
czubek głowy. Nie wiem doprawdy, jak ludzie tu wytrzymują, ale już wiem po co
im wódka. To nie moja pierwsza wizyta w Rosji, ale za każdym razem trudno mi
się przestawić.
- Witamy w Rosji. – usłyszałem w ojczystym
języku głos stewardessy, pewnie po raz ostatni w tym miejscu.
Schodząc
po podstawionych schodach na płytę lotniska spojrzałem przed siebie, ale przez
padający śnieg niewiele ujrzałem. Choć zapewne nie było nic do oglądania.
Szczerze nienawidziłem tego kraju. Ludzie byli tu zupełnie inni niż we Francji.
Nieufni, więc trudniej było cokolwiek osiągnąć oszustwem. Liczyła się tylko
siła i władza, której nie miałem na obczyźnie. Jedyne co miałem to pieniądze.
Pobyt
w Rosji zamierzałem spędzić na dokończeniu interesów, które zawsze odkładałem
na później. W końcu nadszedł na nie czas. Martha nigdy nie pozwoliłaby mi
wyjechać, gdyby wiedziała co zamierzam, ale nigdy nie pytałem jej o zdanie,
więc to chyba bez różnicy, że zostawiłem tylko list.
Ciągle
próbuję zrozumieć samego siebie. Z miernym skutkiem. Wciąż nie wiem dlaczego
uciekłem. To nie pierwsza sprawa na wokandzie sędziowskiej, za którą mogłem
wylądować za kratami. Chodziło o coś innego, a raczej o kogoś kogo sam
powołałem do życia i wciąż rośnie. Zrobiłem sobie dzieciaka. Stworzyłem swój
słaby punkt, którego nie planowałem.
Paryż, Montmartre- niedaleko
Moulin Rogue, Klub Nocny Mystery
`perspektywa Elizabeth
Oni
już do reszty powariowali, albo mają nicość w głowach skoro przyszli do Klubu
po ostatnich wydarzeniach. Widocznie każda sława jest opłacalna, nawet ta zła,
a sądząc po tym co zobaczyłam wchodząc do tego przybytku, to jest to święta
prawda. Podeszłam do baru i poprosiłam by kelnerka, chyba Eva zawołała Marthę.
Nie lubiłam dziewczyny, wzbudzała moją nieufność, co rzadko się zdarzało.
Jednak to Petrova decyduje o tym kogo zatrudnia i komu płaci więc, nie mogę się
wtrącać.
Po
dłuższej chwili nadal siedząc w samotności przy barze wstałam i poszłam na
zaplecze. Przy tym tłoku nikt tego nie zauważył. Sprawdzając po kolei wszystkie
pokoje i kantorki wylądowałam na zewnątrz, gdzie znalazłam swoją zgubę w
towarzystwie drobnej Amy i młodego Styles’a. Chciałam cofnąć się i nie
przeszkadzać, jak to mam w zwyczaju, ale zauważyłam, że Martha i Amy nie
wyglądają na zbyt zadowolone z tego co się właśnie dzieje.
Bez
namysłu podeszłam bliżej i chrząknęłam, by zwrócili na mnie uwagę. Dopiero gdy
byłam blisko zauważyłam, że Dave trzyma Raiver za nadgarstek, w swój
charakterystyczny sposób.
`perspektywa Marthy
- Do cholery przestań, Styles. – mruknęłam
próbując przemówić do rozsądku szwagrowi.
- Ciebie w takim stanie nie chcę, może nasza
ptaszyna nie potrafi podsłuchiwać, ale jej ładna buźka może rozwiązać kilka
naszych problemów. – wzruszył ramionami mężczyzna trzymając ściśle
przerażoną dziewczynę.
- Nie chcę wiedzieć jakie macie problemy w undying, chcę Amy w Klubie, czy to jasne? – syknęłam kładąc ręce na
biodrach jak to miałam w zwyczaju przy kłótniach. – Ciąża to nie choroba,
wracam do interesu, a teraz puść ją, proszę po raz ostatni.
Gdy
usłyszałam chrząknięcie westchnęłam cicho i spojrzałam w kierunku, z którego
dochodził. Widząc Beth wiedziałam, że nie poprze mojej decyzji, ale ze względu
na swoją znajomość z Amy nie odda jej w śliskie ręce Styles’a.
- Przyszedł głos rozsądku – mruknęłam
zadowolona ze sztucznym uśmiechem skierowanym do Dave’a - Możesz proszę odprowadzić Amy do Klubu?- zwróciłam się do Beth i
dodałam- Styles już jej nie potrzebuje.
Mężczyzna
z niesmakiem zastosował się do moich słów i gdy tylko kobiety zniknęły w
budynku wyciągnął do mnie rękę z malującym się na jego twarzy niezadowoleniem.
- Witamy ponownie w the undying soul, Petrova. – mruknął
jakby właśnie wydawał na mnie wyrok.
Coraz więcej się dzieje. Myślałem, że to ty będziesz sie tam lizać z Amy x.x A Elizabeth mnie rozbraja, lubie ją. I chce już siebie, dlaczego mnie nie ma :( będę czekać niespokojnie na swoją kolej. A ta Veronica to niezła chytruska jest, nie lubie jej. Pisz dalej swoim sprawnymi paluszkami! c:
OdpowiedzUsuń