sobota, 31 października 2015

~Rozdział 10.

„The bed`s getting cold and you`re not here
The future that we hold is so unclear
But I`m not alive until you call
And I bet the odd`s against it all”


Centrum Paryża, wieżowiec

Trzy miesiące wcześniej

` perspektywa Drake`a


Jedyne czego oczekiwałem od życia to by nie było ono nudne i monotonne. Do dziś moja prośba zdecydowanie nie była spełniana. Po skończeniu studiów dziennikarskich każdą chwilę spędzałem w redakcji by po kilku latach dojść do ciepłej posadki redaktora naczelnego. Przyzwyczajony do otaczającej mnie rutyny zaczynałem powoli i na swój sposób ją lubić. Otaczałem się tylko ludźmi, na których mogłem polegać w każdej sytuacji, jednak byłem sam. Samotny na każdy możliwy sposób rozumienia tego słowa. Nie miałem rodziny, bo rodzice zmarli w wypadku, gdy miałem dziewiętnaście lat. Nie wierzyłem w miłość, ani w przyjaźń do grobowej deski. Nie byłem również religijny, chociaż przekonanie, że Bóg nie istnieje również jest swego rodzaju wiarą. Karma? Oh, gdyby istniała, to wielu bogaczy nie zdążyło by nacieszyć się swoim majątkiem zarobionym na cudzym nieszczęściu. Wszystko co dziś miałem zawdzięczałem swojej upartości w dążeniu do celu, tak… To chyba najlepsze co w sobie mam.
                            Zegar nad biurkiem wskazał już dwudziestą, więc miałem zamiar rozpocząć pakowanie swoich rzeczy do aktówki, z którą się nie rozstawałem. Gdy byłem już prawie gotowy do wyjścia usłyszałem ciche pukanie w drzwi, które były otwarte, więc wystarczyło szybkie spojrzenie by przekonać się, kto zawitał do mojego biura.


Nie spodziewałem się nikogo, więc nieznajoma kobieta była dla mnie dużym zaskoczeniem. Sekretarka dobrze wiedziała jak cenię sobie czas i nie toleruję spotkań służbowych po pracy. Zachodząc w głowie kto ją tu wpuścił i czego ode mnie oczekuje wstałem zza biurka unosząc lekko lewą brew do góry ostatecznie odzywając się pierwszy.


- Na dziś skończyłem już pracę, więc jeśli to coś ważnego, proszę przekazać szczegóły mojej sekretarce. – mruknąłem przybliżając się do blondynki, która najwyraźniej nie słuchała tego co do niej mówię, bo nie ruszyła się nawet o milimetr.


Kiedy znalazłem się bliżej dostrzegłem jak zadbaną była kobietą, więc w duchu zganiłem się za swój ton, ponieważ mogła to być osoba o wiele bardziej wpływowa ode mnie.   Posyłając jej wymuszony uśmiech wziąłem głęboki oddech i zagryzłem szybko, wręcz machinalnie dolną wargę i spróbowałem ponownie, bardziej pokojowym głosem.


- Zwykle nie miewam gości o tej porze, proszę mi wybaczyć, ale naprawdę chciałbym wiedzieć dlacz…
- Drake Petrovy, macie cholernie dobre geny i wprost proporcjonalnie małe mózgi. –syknęła kobieta, jednocześnie obrażając mnie i pieprząc o czymś, o czym nie miałem pojęcia.
- Musiała mnie pani z kimś pomylić, jestem Forbes, Drake Forbes, a teraz proszę wyjść, ponieważ nie była pani umówiona. – mruknąłem stając tuż przed nią starając się w bardziej kulturalny sposób od wypchnięcia przekazać jej, że ma wyjść.
- No i tu się mylisz. Może lepiej usiądź, bo mam dla Ciebie o wiele lepszą historię od tych, które wciskasz codziennie ludziom w swojej gazetce. – oznajmiła kładąc dłonie na mojej klatce piersiowej z uśmiechem na ustach, któremu nie potrafiłem zaufać.


 Choć nie wiedziałem kim była, wpuściłem ją dalej, a kiedy uświadomiła mi, że wszystko o czym sądziłem, że jest prawdą, było tak naprawdę kłamstwem przeklinając wszystko co miałem, zacząłem nowe życie.
A i byłbym zapomniał, nie jestem już dziennikarzem.



Siedziba `the undying soul

Teraźniejszość

` perspektywa Snejka



- Dzięki za ratunek, prawie myślałem, że będę musiał ją zaliczyć. – mruknąłem w stronę Marine, zerkając na równie rozbawionego Harry`ego.
- Zamknij ryj, błagam… Już żałuję, że zapłaciłam – syknęła dziewczyna kręcąc głową.
- Co Ty chcesz od chłopaka, przecież mógł złapać od niej jakiś syf… Różnie bywa. – dorzucił Harry.
- Ktoś mi wytłumaczy, po co do cholery to nagłe zebranie? – usłyszałem zirytowany ton brunetki, która mrużąc oczy zerkała raz na mnie, raz na Styles`a.
- Bynajmniej po to jak widać, Martho. – jęknęła Beth skubiąc frędzle swojego szalika.
- Dobra, nie odzywam się. – uniosłem dłonie w obronnym geście i spojrzałem na Marine, tak jak wszyscy obecni.
- Kiedy ostatnio kontrolowałaś swojego brata, Petrova? – zaczęła bez ogródek kobieta – Dziś prawie wpadłam na niego kilka przecznic od Klubu, nie zgadniesz w jakim doborowym towarzystwie był…
- Nie jestem elektroniczną niańką. Gdybym zbyt często go inwigilowała, istniałoby zbyt duże prawdopodobieństwo, że dowiedziałby się, iż istnieję.
- Zbyt małe Twoje zainteresowanie poskutkowało bardzo dużym zainteresowaniem panny Cameron. Oczywiście istnieje prawdopodobieństwo, że to czysty przypadek, ale jeśli dobrze wiem Twój brat od trzech miesięcy nie pojawił się w pracy, więc co do cholery robił na spacerku z nią? – zrelacjonowała beznamiętnym tonem  Marine wpatrując się w Petrovę.
- Szykuje się zjazd rodzinny, wyśmienicie! – zadrwił Harry i odpalił papierosa, jakby ta cała sytuacja go nie obchodziła.
- Zagra na nim, to oczywiste. Wie, że jest on dla Marthy ważny, a ponieważ chłoptaś nie ma pojęcia o prawdzie, mogła mu sprzedać każdą informację. – mruknąłem po chwili ciszy.
- Naprawię to, przynajmniej spróbuję.- szepnęła Martha wstając gwałtownie.
- Jak chcesz to zrobić, skoro jest on już w jej sidłach? – zapytała Beth.
- Po prostu, powiem mu prawdę. Uwierzy, albo mnie zabije.



Po tych słowach wyszła, nie zatrzymywana przez nikogo, choć wszyscy mieliśmy mieszane uczucia co do jej decyzji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz